Jest niedzielne popołudnie w „Parku 23 Września” w Ho Chi Minh City (dawniej zwanym Sajgonem). Czytam regulamin wywieszony przy wejściu:
Dla Gości:
1. Należy być schludnym, grzecznym i cywilizowanym. Należy brać udział w ćwiczeniach fizycznych i utrzymywać Publiczną Higienę bez śmiecenia i robienia bałaganu. (…)
3. Zabronione jest pijaństwo, hazard i wróżbiarstwo. Nie wolno łowić ryb, drażnić zwierząt czy wprowadzać zwierząt do parku. Dbaj o publiczne bezpieczeństwo.
Dla Pracowników Partii:
1. Należy być odpowiedzialnym i przykładem dla Gości, wiodąc cywilizowane życie. Należy być grzecznym i przyjacielskim dla Gości.
2. Należy przestrzegać zasad bezpieczeństwa, przeciwpożarowych i innych.
Spacerujemy po parku, gdzie życie wydaje się uporządkowane według zasad Partii Komunistycznej.

Na dużym placyku około setka starszych pań ćwiczy aerobik. „Một hai ba dốc”, „raz dwa trzy skłon” krzyczy przez mikrofon instruktorka, setka pań podąża za jej ruchami. Dookoła ćwiczą biegacze, a inni praktykują Tai Chi czy kolejną dziwną wschodnią praktykę medytacyjną i sprawnościową.
Obok młodzież pod specjalnymi daszkami ćwiczy taniec towarzyski. Widać, że szaleństwo Tańca z Gwiazdami i tutaj dotarło. Ale jest i mniej klasycznie. Na trawniku kawałek dalej swoje ruchy szlifują nowe boysbandy i zespoły tańca nowoczesnego. W rytmie koreańskiego K-Popu.

Idziemy dalej, pod drzewem pięciu gitarzystów i chórek ćwiczą jakąś smętną balladę. Dookoła rozbiega się zastęp rozemocjonowanych harcerek, które z kartkami z rękach (widocznie jakieś instrukcje) zdobywają oznaki czy sprawności harcerskie.
Na ławce siedzi gruby Amerykanin w zaawansowanym wieku i gaworzy z grupką studentów. „Po co przyjechałem do Wietnamu? Żeby znaleźć miłość.” Po czym taksuje zgrabne sylwetki studentek. Z tyłu pojawia się nauczyciel, który dyskretnie ewakuuje grupę od seks – turysty.
My też siadamy i po pięciu minutach przysiadają się do nas ci sami studenci. Ćwiczą angielski, a najlepiej to robić z obcokrajowcami. Zadają pytania, my opowiadamy o podróży, Polsce. Z tyłu stoi nauczyciel i sprawdza postępy. Zauważamy, że z grupki piętnastu Wietnamczyków, którzy nas otoczyli każdy musi zadać pytanie i odpowiedzieć na nasze. Wszyscy mają po dwadzieścia trzy lata (choć wyglądają na piętnaście) i studiują biznes na uniwersytecie. „Jak skończę studia, będę menedżerem” mówi młoda Tran. Zaczyna padać deszcz (normalne, to w końcu pora monsunu), studenci proponują podejść pod drzewo i kontynuować ćwiczenia, ale my jesteśmy już trochę zmęczeni zabawą w głuchy telefon. Wymieniamy emaile i wracamy do naszej kwatery. Dziwny był to park, taki niepolski, nie było ani zaplutych pijaczków, ani studentów pijących piwo z reklamówek, ani matek z rozwrzeszczanymi dziećmi. Tutaj wszystko jest celowe, przemyślane, uporządkowane, park wręcz idealny. Nawet palmy rosną prosto, jakby bały się wyskoczyć poza standardy partii.
Po drodze mijamy czerwone transparenty ze złotym młotem i sierpem i hasło: „Dang Cong San Vietnam Quang Vinh Muon Nam” co oznacza „Niech nam rządzi chwalebna Komunistyczna Partia Wietnamu”. Dookoła Starbucks, Pizza Hut, a na chodnikach tysiące handlarek, starszych i młodszych, kapitalizm w pełnym rozkwicie. W przeciągu dziesięciu lat kraj trzeciego świata z 60% ludności żyjącej poniżej progu ubóstwa zamienił w ekonomiczną potęgę z tylko 20% osób ubogich. Bezrobocie wynosi dwa procent. Siedziba partii jest zlokalizowana tuż obok sklepu Prady, Rolexa i Louis Vuitton. A ludzie? Czy są zmęczeni propagandą i życiem w kagańcu ograniczeń? Nie wiem, tego nie chcieli powiedzieć. Przewodniki piszą, że wychowanym na Konfucjanizmie Wietnamczykom było łatwo przyjąć komunistyczne ideologie. Brak własności prywatnej; praca kolektywu, edukacja ważniejsza od bogactwa, nauczyciele bardziej szanowani od lekarzy. Z portretami lidera Wujka Ho Chi Minh wiszącymi na każdym rogu ulicy, błogosławiącego lud pracujący, rolników, robotników i inżynierów, a jednocześnie nie prześladującego swojego ludu (za bardzo) Wietnam wydaje się być państwem z komunizmem z ludzką twarzą. Ale pewnie prawda jest zupełnie gdzie indziej.

Jak się poruszać po Wietnamie.
– motocykle. Polskie prawo jazdy (nawet międzynarodowe) nie jest honorowane, osoby jeżdżące bez prawa jazdy mogą mieć dużo problemów, w najlepszym przypadku kończy się to koniecznością zapłacenia łapówki milicjantowi. Zawsze należy mieć kask podczas jazdy motocyklem.
– taksówki. Należy wybierać te państwowe firmy oraz żądać od kierowcy włączenia licznika (jak w Zakopanem).
– transport międzymiastowy. Ci fachowi podróżnicy podróżują zapewne lokalnymi autobusami, oszczędzając trochę i mając przeżycia prawdziwych podróży. Niestety większość zwiedzających (tak jak i my) kusi się na tzw. open ticket, czyli bilet na kilka połączeń na trasie np. pomiędzy Ho Chi Minh i Ha Noi. Ponoć najlepszą firmą jest Hahn Cafe, nie radzimy tych tańszych, bo autobusy mają kiepskie, obsługę gburowatą i podejrzane autobusy.